Kim jest fotograf? Kiedyś usłyszałem definicję, którą do tej pory powtarzam moim kursantom. „Jesteś fotografem, gdy zaczynasz podpisywać swoje zdjęcia”. Co to tak naprawdę oznacza? Ni mniej, ni więcej, że bycie fotografem, to nie posiadanie torby ze sprzętem, formalnego wykształcenia, czy lat praktyki. Bycie fotografem to rodzaj cywilnej odpowiedzialności. Podpisując swoje zdjęcie, bierzesz za nie odpowiedzialność. Oznajmiasz światu, że to ty wybrałeś temat, ustawiłeś parametry, skomponowałeś kadr i w odpowiednim czasie nacisnąłeś migawkę. Dokonując tej deklaracji, wystawiasz na bezpośrednią krytykę swoje umiejętności, jednocześnie otwierając ego na potencjalne pochwały. Złożenie podpisu pod swoim dziełem wymaga jednak sporej odwagi. Strach przed spersonalizowaną krytyką jest tak silny, że niewielu aspirujących fotografów prezentuje swoje zdjęcia z imieniem i nazwiskiem. Pokazują zdjęcia tylko przychylnym znajomym albo, ukrywając się pod pseudonimami, zmieniają konta na serwisach fotograficznych, zawsze gotowi wycofać się na bezpieczne pozycje, skasować konto i zacząć znowu robić zdjęcia do szuflady (czy raczej do prywatnego katalogu na dysku). Jest to zresztą całkiem zrozumiałe. W Internecie albo spotkasz się z miażdżąca, niekonstruktywną krytyką, uprawianą przez wszelkiej maści frustratów, albo z ugrzecznionym poklepywaniem się po plecach przez grono podobnych tobie początkujących twórców. W takiej sytuacji, początkujący fotograf, mający w pamięci, że w Internecie wszystko zostaje zapisane do końca świata, podpisując swoje zdjęcia, wykazałby się wręcz brawurą. W końcu nikt nie chce, żeby za pięć-dzisięć lat, gdy już może w końcu osiągnie wyżyny twórcze, w sieciowych archiwach poniewierały się nieprzychylne opinie o pracach niejakiego Kowalskiego. Jego pracach.
Odwaga to jednak nie brawura. Odwaga rodzi się ze samoświadomości i poczucia własnej wartości. W pewnym momencie fotografujący zauważa, że osiąga to, co sobie wymyślił, że efekty jego pracy są powtarzalne, że potrafi zrealizować zamierzone cele twórcze, że po prostu podoba mu się to, co zrobił. W tym momencie musi podjąć decyzję – czy robi to wszystko tylko dla siebie, czy też może jest gotowy otwarcie pokazać to innym. Po co? A po co piszemy pamiętniki? Przecież nie dla siebie, nawet jeśli tak nam się wydaje. Podskórnie pragniemy, żeby kiedyś je ktoś przeczytał i zrozumiał, co mieliśmy na myśli i żeby wszedł w dialog z naszą osobowością. Fotografia, jak każda twórczość jest dialogiem z odbiorcą i bez niego zasadniczo nie istnieje. Pomijam oczywiście fotografię dokumentacyjną – techniczną, rodzinną, czy nawet podróżniczą. Jej znaczenie jest identyczne do roli paragonu ze sklepu, opakowania od prezentu, czy zachowanego biletu z pociągu. Jeżeli jednak uważamy się za twórcę, to nie możemy funkcjonować bez widowni i to z całym dobrodziejstwem jej inwentarza. A skoro już będziemy chcieli o sobie powiedzieć „twórca”, to niedługo potem pojawi się, chociażby delikatne, pragnienia zostania „sławnym twórcą”, a może wręcz „artystą”. I znowu wracamy do kwestii definicyjnych. Co znaczy „sławnym”? Co znaczy „artystą”?
Odpowiedź na drugie pytanie jest stosunkowo prosta – nie nam o tym decydować. Artystą mogą, co najwyżej nazwać nas inni, sami o tym nie zdecydujemy. Chociaż byśmy przymierali głodem, wydając ostanie grosze na odbitki, papierosy i kawę w modnej kawiarni, okupowanej przez lokalna bohemę, a męki twórcze doprowadziły nas do granic paranoi – artystą nie będziemy. Chociażby talent doprowadziły nas do technicznej perfekcji, a zleceniodawcy zapychali pocztę głosową propozycjami zleceń – to też nie uczyni z nas artystów. Jeżeli jednak o naszych twórczych zmaganiach mówi pół miasta albo zdjęcia ukazują się na okładkach poczytnych magazynów, spokojnie możemy o sobie powiedzieć, że jesteśmy sławni.
O tym, jak zostać sławnym fotografem opowiedzą kolejne felietony.
Adam Dzidowski (dzidowski.art.pl)